Scena musi być!
Wspomnienie Kazimierza Ścibiwołka ur. 10.10. 1947 r. we wsi Brzezie (gm. Rzeczenica, woj. Zachodniopomorskie)
Jak to było z tymi dziewczętami? Ja, Sławko, Pawło, Stepan i Michał chodziliśmy wieczorami do restauracji Studenckiej na kawę. I Sławko co na którą pannę spojrzał to stwierdzał – ta jest Ukrainka. Pytaliśmy skąd wie. A on odpowiadał tonem eksperta – że ma dziewczyna wszystkie rysy ukraińskie. Na taki Sławkowy radar wyłapaliśmy trzy dziewczyny i zaprowadziliśmy do Narodnego Domu.
Tam urodzony
Imienia wam nie powiem. Nie powiem, bo tak mnie ono denerwuje! Kiedyś nawet chciałem przechrzcić się na Włodzimierza… Wolodymyra, ale to tyle zachodu, chodzenia, załatwiania – dałem spokój i mnie ten Kazik do dzisiaj drażni. Wiecie jak to było, ludzie z biednych wsi przyjechali, po wojnie, bali się. Nie wiadomo tylko jak to imię dziecku miało pomóc. Może chcieli, żebyśmy lepiej wtopili się otoczenie, bo ja wiem?
Mama była w ciąży, wiozła mnie w brzuchu żeby tam urodzić, na zachodzie. Rodzice pochodzili z Łuczyc, pod Przemyślem, a wysiedlili ich do Brzezia, koło Białego Boru. Dzięki temu, że ojciec umiał pisać po polsku to od razu wzięli go do pracy w gminie i kimś ważnym zrobili. Niestety stracił tę posadę i został magazynierem w Geesie. Nie było jednak tak najgorzej, bo miał dostęp do różnych materiałów, sprzętu i żywności. Wszyscy znajomi Ukraińcy z okolic, co wysiedleni byli tak jak i my spod Przemyśla, przyjeżdżali do nas przy niedzieli żeby coś dla siebie załatwić. Powodziło się nam dobrze, nie narzekaliśmy. Miałem najlepsze zabawki, na przykład drewniane motylki co klapały skrzydełkami. Dzieci ze wsi przychodziły do mnie bawić się nimi.
Niesprzyjający klimat
Mama zachorowała. Cały czas była w szpitalu, jak nie w jednym to drugim. Lekarze przebadali ją z każdej strony i stwierdzili, że to przez niesprzyjający klimat. Z tego powodu pozwolono nam wrócić do siebie już w 1954 r. To był szok, wtedy jeszcze w ogóle nie można było wracać, byliśmy jednymi z pierwszych.
Pojechaliśmy z mamą do Łuczyc: ja (najstarszy syn), Petro i Romko – moi bracia. Została tu moja babka z wujkiem, nie wiem jak to się stało, że ich nie wysiedlili. Ojciec pracował i został na zachodzie.
W drugiej i trzeciej klasie podstawówki maszerowałem do szkoły na piechotę, z Łuczyc do Przemyśla. Chodziło się wtedy przez taką kładkę, którą potem woda zabrała i trzeba było dylać dookoła przez Krówniki, a blisko to nie było.
Potem od babci przenieśliśmy się na ulicę Mniszą w Przemyślu. Mieszkaliśmy w pierwszym budynku koło kościoła Reformatów – schodami po prawej stronie. Tam w sąsiedztwie kuśnierz był i rymarz. Zajęliśmy dwa pokoje w kamienicy, wynajęte od jednej babki. Tylko ona miała klucz, dzieliliśmy z nią kuchnię. Nie była to fajna kobieta, podbierała nam różne produkty, mleko, cukier. Ojciec cały czas był na zachodzie, a jak przyjechał to go wzięli i zamknęli od razu. Niby za manko. Półtora roku siedział w więzieniu.
Fasola i masło
Mama dostała trochę ziemi – hektar z hakiem. Zamiast od razu iść gdzieś w mieście do pracy, zostać jakąś sprzątaczką czy coś… to wzięła się w polu robić. Dlatego pracy na roli do dziś nienawidzę! Wyobraźcie sobie, chłopiec jeszcze chce się bawić, chodzi do trzeciej klasy, a mama nakazuje mu zbierać fasolę. I o czwartej rano budzi, bo trzeba tę fasolę wyłuskać przed pójściem na bazar.
Później jak tato wyszedł z więzienia to poszedł do pracy. Został konduktorem PKS, to była jego pierwsza robota w Przemyślu. Popracował tam trochę i taki jeden z Medyki, co był magazynierem, dowiedział się, że ojciec jest Ukraińcem i chce iść na Małankę[1]. Wtedy wszyscy – Polacy i Ukraińcy – chcieli iść na Małankę, a jak! Tylko bilety trudno było dostać, bo to była impreza tylko dla członków UTSK[2]. Wiesz ile my mieliśmy członków w klubie[3]? Chyba z 2 tysiące! Bo kto chciał iść na Małankę musiał się zapisać. Składka członkowska wynosiła 12 zł na rok, śmieszne pieniądze.
Ten magazynier co chodził na Małanki, wziął tatę na swojego pomocnika. Ja w tym czasie poszedłem już pracować do Polnej[4], na akord. Pierwszy miesiąc przyniosłem 3 tysiące, drugi 3,5, trzeci 4 tysiące – ojciec dziwił się, bo on na magazynie zarabiał tylko 2,5, a ja tak ruszyłem z kopyta. Wtedy pojawiło się u nas w domu i masło do chleba, smalec, kiełbasa nawet.
Pierwsza Małanka
To było w 1958 r., miałem wtedy 13 lat, tato mnie wziął na moją pierwszą Małankę do Narodnego Domu. Na zabawie byliśmy do północy, wyszliśmy od razu po tym jak uroczyście odtańczono Hopaka[5]. Ojciec wziął mnie za rękę i pociągnął do domu, chociaż płakałem – tak bardzo chciałem zostać.
Odtąd na Małanki chodziłem już co roku. Za tamtych czasów każdy przychodził ze swoim koszykiem, stoły były przykryte szarym papierem, a na nim stały szklanki „musztardówki”. Sprzedawano też piwo z beczki. Tam, gdzie teraz jest kuchnia był bufet, można było poczęstować się kanapkami. Resztę przynosiło się we własnym zakresie.
Żyjcie sobie, ale.
Z Narodnym Domem jestem związany od początku, od kiedy wszystko tutaj się zaczęło. Byłem wtedy małym chłopcem, można powiedzieć, że mnie ta domiwka wychowała. Gdy miałem mniej więcej 8 lat na sali teatralnej stały krosna i tkano kilimy. Później je gdzieś wyniesiono, ale gdzie to nie wiem.
W drugiej klasie zacząłem też chodzić na język ukraiński do szkoły nr 3, gdzie uczyła go po godzinach pani Hryniszyn. To była nasza wychowawczyni, więc cała klasa zostawała na ukraiński. Mieliśmy na przykład cztery lekcje, a piąta jako dodatkowa. I jeszcze dzieci z innych klas dochodziły, na zajęcia uczęszczało więcej Polaków niż naszych. Chociaż tak w ogóle to mało kto się w tej szkole przyznawał kim on jest.
Takie były czasy – komuniści mówili: róbcie sobie co chcecie, tylko nie chodźcie do cerkwi, nie występujcie przed Polakami, teatrów nie wystawiajcie. Żyjcie sobie, ale tak, żeby was nie widzieli. Możecie mieć swoją kulturę i swój język, ale nie pokazujcie tego na zewnątrz.
Kursy
Za UTSK były organizowane takie kursy. Kosztowały sporo pieniędzy, jechało się na nie jak na wycieczkę – ze 40 osób, autobusem. Trwały dobry miesiąc – więc samo jedzenie, spanie, to były koszty. Kiedy? W połowie 60., albo nie… po wojsku już byłem, może to było w 1969 r.? W datach nigdy nie jestem pewny. W każdym razie – były to kursy z charakteryzacji, tańców, zajęć plastycznych, z muzyki – dla różnych działaczy UTSK. Później w „Naszym Słowie” czytałem, że sporo ludzi po tych kursach robiło coś na Mazurach, czy w innych ośrodkach ukraińskich. Oczywiście ja też brałem w tym udział.
Czerwony Kapturek
Do klubu to ja przychodziłem codziennie, jakbym tego nie robił, to chyba byłbym chory.
Pamiętam jak dziś. Przedstawienie „Czerwony Kapturek” – mój początek bycia na scenie. Jako drzewo występowałem, to była moja pierwsza rola.
Działał tu też chór, najpierw jakiś pan go prowadził, nie wiem jak się nazywał, był Polakiem. A potem dyrygentem była słynna Jarosława Popowska[6]. Przy czym ja się tymi chórami nie rozczulałem, dzieciak byłem, więcej na koncertach się biegało góra-dół, widownia-balkon, niż słuchało. Gdy podrosłem to uczęszczałem na tańce ludowe. Makarowa Sławka to zaczęła, chodziło na nie 6 albo 7 par, tyle, że na scenie się nie mieściliśmy. Ja tańce pokochałem od razu i długo byłem z nimi związany. Przyjeżdżał też jakiś choreograf ze Lwowa, trochę nas szkolił, potem prowadził nas Jewhen Mohyła[7], a po tym, gdy pojechał do Mokrego i założył zespół Osławiany[8], to przez chwilę ja przejąłem jego rolę.
Nuty i szpule
Nie wiem ile lat wtedy miałem, do III albo do IV klasy podstawówki chodziłem. Pojechaliśmy z koncertem do Kalnikowa[9]. Wjeżdżamy do wsi, wychodzimy z autokaru, a tam wszyscy po ukraińsku gadają! Na Ukrainie jesteśmy czy gdzie? Wróciłem do domu, opowiedziałem o tym mamie i tacie. Aż później się dowiedziałem, że to cała wieś została, nikogo stamtąd nie wysiedlili.
W Kalnikowie żona takiego sympatycznego księdza Żuka prowadziła zespół „Kalnikowskie Pieśni”, śpiewali dużo swoich, regionalnych piosenek. Wtedy też Popowska jeździła z magnetofonem szpulowym do tych wsi, gdzie sporo naszych ludzi zostało albo wróciło: do Kalnikowa, do Pozdiacza[10] i zapisywała jak śpiewają. Często z nią jeździłem.
Popowska wszystko co nagrała na nuty przepisywała. Ileż ona tego miała! Kto u niej w domu był ten wie – trudno było przejść – wszędzie były regały i książki, sterty kartek i notatek, a to kawalerka była dosłownie dwa na trzy metry. Ona też stroje ludowe odkupywała od naszych ludzi, za swoje pieniądze. Na zdjęciach Beskydów[11] jesteśmy właśnie w tych strojach. I korale też były. Miała taki jeden sznur, ozdobiony złotymi blaszkami, często w nim występowała.
Maszynka do pisania
Tańczyłem, byłem aktorem w teatrzyku, grałem na mandolinie. Teatr i mandoliny prowadził Wołodymyr Pajtasz[12]. W tym czasie nie chciało mi się ani specjalnie chodzić do szkoły ani tym bardziej dodatkowo uczyć języka ukraińskiego. Dlatego muszę przyznać że to właśnie Pajtasz nauczył mnie czytać i pisać. Kazał mi siadać przed maszynką i dawał co rusz to nowe role do przepisywania. „Po lewej stronie, w trzecim rzędzie, piąta bukwa” – tak mną nawigował gdy pytałem „a gdzie jest to Ж?”. Miałem frajdę z pisania na maszynie, uczyłem się przy okazji bukw i robiłem coś pożytecznego.
Przy Pajtaszu nauczyłem się też wiersza Tarasa Szewczenki, którego publicznie nie wolno było wygłaszać: „Do umarłych i żywych i nienarodzonych rodaków moich na Ukrainie i nie na Ukrainie list mój przyjacielski”[13]. A stało się to gdy do klubu kupiono magnetofon i Pajtasz kazał mi ten wiersz przeczytać i nagrać. Bardzo mi się wtedy spodobał, niestety nigdy nie miałem okazji go powiedzieć ze sceny. Tak w ogóle Szewczenkę dość polubiłem, jak nie miałem co robić to sobie „Kobzara[14]” czytałem. Co mi się spodobało lub czego nie zrozumiałem, to czytałem raz jeszcze i jeszcze raz. To jest jedna, jedyna ukraińska książka przez którą przebrnąłem. Trochę wstyd, ale taka prawda.
Ryzykant
Byłem w Anglii i w Ameryce. Po Ameryce na spytki nie wołali, ale po Anglii już tak. Przyjechało ich trzech do mnie do pracy, tam pokój nam osobny dali i ja wiem… z 6-7 godzin maglowali. Wariata strugałem jak tylko umiałem. Być może gdzieś do nich doszło, że ja z tej Anglii gazety ukraińskie przywoziłem…
Kupiłem bluzeczki dla dzieci i one w opakowaniach miały tekturki. Więc wziąłem dwie takie i pomiędzy nie ukraińskie gazety pozapychałem. Gdy przyleciałem do Polski, to w Krakowie na lotnisku kipisz mi straszny w walizkach zrobili, przyczepili się do kilku numerów czasopisma Burda, co dla żony wiozłem, lecz ukraińskich gazet nie znaleźli. Przerzucali wszystko, ale bluzki w opakowaniach na bok odłożyli, udało mi się. Ryzykowałem – jakby je znaleźli to nie byłoby wesoło.
Scena musi być!
Był taki Łączony Chór Warszawsko-Gdański[15] – nie wiem czemu Przemyśla w nazwie nie było. W końcu ja tam śpiewałem i inni koledzy stąd. Zaczęło się to od jakiegoś festiwalu, zjazdu UTSK, jubileuszu, nie powiem dokładnie. Dyrygentem był Josyf Kuroczko[16], Jarosław Polański[17], no i nasza Jarosława Popowska. Z tego chóru wyłonił się później chór męski Żurawli[18].
Przyjechaliśmy z Przemyśla na koncert do Warszawy, był to rok 1966 r., występowaliśmy w Teatrze Żydowskim, byliśmy tam chyba 2-3 dni. Tyle tych wszelkich koncertów było, że ja nie pamiętam, naprawdę co, gdzie i jak. Pamiętam tylko jak coś się nietypowego działo.
Tak jak wtedy. Podczas tournée
z Beskidami przyjechaliśmy z koncertem do jakiejś wsi koło Człuchowa i w tej
wsi sceny nie było. „Nie ma sceny nie występujemy” powiedziała profesor Popowska,
profesjonalistka w każdym calu. Więc chłopy nie tracili czasu – poszli, drzwi
ze stodoły zdjęli, położyli na czterech stołach i scenę zrobili.
Panny
Jak to było z tymi dziewczętami? Ja, Sławko, Pawło, Stepan i Michał chodziliśmy wieczorami do restauracji Studenckiej na kawę. I Sławko co na którą pannę spojrzał to stwierdzał – ta jest Ukrainka. Pytaliśmy skąd wie. A on odpowiadał tonem eksperta – że ma dziewczyna rysy ukraińskie.
Na taki Sławkowy radar wyłapaliśmy niejedną dziewczynę i zaprowadziliśmy do Narodnego Domu. Ja byłem spośród nich najmłodszy, więc posyłali mnie na wabika. Podsiadałem się do panien, zagadywałem je i zapraszałem do klubu. Kilka z nich to były moje późniejsze partnerki do tańca.
Niebieska Wstążeczka
W zasadzie to ja prowadziłem ten zespół – nazywał się Synia Lentoczka[19]. Był to kolektyw młodych dziewcząt, w wieku od 12 do 15 lat. Niestety, nie każda się do wspólnego śpiewania nadawała. Była jedna taka, co jak swoim głosem pociągnęła, to klękajcie narody. Zupełnie jak moja matka, która mogła być solistką ale nie chórzystką. Taki silny alt miała, że jak śpiewała tylko ją było słychać, wszystkich przekrzyczała.
Na dziecięcym festiwalu kultury ukraińskiej w Koszalinie Synia Lentoczka zdobyła pierwsze miejsce. A to jeszcze tak było, że Siutryk[20], sekretarz przemyskiego UTSK, powiedział, że napisze oficjalne pismo żeby mnie z pracy tego dnia zwolnili i żebym mógł jechać z dziewczętami do Koszalina. Dałem to pismo kierownikowi, a ten zaniósł je do mistrza. Kręcił się z tym pismem tak żeby wszyscy dookoła wiedzieli co to jest, dopiero wtedy wrócił, zawołał mnie do siebie i oznajmił, że mnie nie puści. – Mamy plan do zrobienia – powiedział – nic nie poradzę.
Wtedy jeden z mistrzów fachu wziął mnie na stronę, i poradził: – jeśli po dobroci nie puszczą pana, to weź pan to „na odróbkę”. Tak też zrobiłem. Powiedziałem kierownikowi, że te cztery dni odrobię. Pracowałem na tokarni, wziąłem ciurkiem 48 godzin, przespałem tyle co na stole 2-3 godziny. Na szczęście przyszedł w końcu ten mistrz co mi doradzał i powiedział: Panie Kazimierzu, jedź pan, zostaw pan to mnie. Więc pojechałem.
Ale jak pojechałem! Poleciałem! Zespół dawno wyruszył autobusem do Koszalina, a ja goniłem go samolotem z Rzeszowa do Warszawy i z Warszawy do Koszalina – jak jakąś rakietą! Tak bardzo chciałem tam być i wszystkiego dopilnować.
Synia Lentoczka podobała się ludziom. Bo to nie było, że stanęły dziewuchy i zaśpiewały, jak zazwyczaj. Ja tańczyłem w zespole więc i w Lentoczce wprowadziłem ruch sceniczny. Popowska akompaniowała, ale to ja wybierałem repertuar, żeby nie był smutny tylko żywy, szybki. No i choreografia to też była moja robota. Zajęliśmy pierwsze miejsce w Koszalinie, wspominałem o tym?
Koza Dereza
Wstawialiśmy operetę „Koza Dereza” w teatrze dramatycznym w Warszawie. Pajtasz i Popowska to przygotowywali, ale przyjeżdżał też reżyser z Warszawy. Pajtasz grał i prowadził mandoliny, chociaż chciał dyrygować, ale go przekonywaliśmy, że Popowska lepszy fachowiec w dyrygowaniu, więc chcąc nie chcąc musiał się z tym zgodzić. To był przegląd mniejszości narodowych i my razem z grupą żydowską zajęliśmy do spółki pierwsze miejsce. Tylko, że oni byli profesjonalnymi aktorami z Warszawy, a my amatorami z Przemyśla.
Jeszcze wyszła taka heca… Główną rolę, Kozę, grała Irena Stabiszewska. Kolega, Andrij Czornyj zabrał ją wtedy na lody i na skutek tego przed samym wyjściem na scenę Irka dostała chrypki. Tyle ludzi na publiczności, tam Grecy występowali, Białorusini, Żydzi i chyba nawet Słowacy… trzeba było jakoś wybrnąć. Popowska więc dyrygowała i śpiewała za Irenę, a Irena chodziła po scenie, wykonywała wszystkie ruchy i oczywiście ruszała ustami. I wyszło, nikt się nie zorientował. To był nasz przemyski playback.
Teatr w ogóle prowadził Pajtasz. Wystawiał takie ukraińskie sztuki jak: „Natalka Poltawka”, „Swatannia na Honczariwci”, „Newolnyk”, „Lisowa Pisnia”, jeszcze była ta taka ciężka sztuka Iwana Franki… „Ukradene Szczastia”. Nie pamiętam kogo ja tam grałem, ale na zdjęciach jestem na scenie. Zazwyczaj to były komedie. Taka sztuka była „Jak dijszow do rozumu”, jestem na zdjęciu, mam rudą perukę, ale kogo tam grałem nie wiem. Pewnie jakiegoś durnia, co się do kogoś zalecał, jak zawsze.
Szachy
Było tak: próba chóru, Popowska czeka. My prosimy układnie „Pani Profesor, jeszcze tylko tę jedną partyjkę dokończymy…”, ale gdzie tam! Przyszła – buch, buch, buch, szachy porozwalała i co zrobisz. Trzeba było na próbę iść. Kto jak kto, ale ona się z nami nie cackała.
Grać w szachy to w ogóle starsi przychodzili: Matejko, Łazorko, Winczak i Ryżak, tam jego obraz w klubie gdzieś jeszcze jest – kozak oparty na armacie. Jak oni grali to śmiechu było kupa! Bić się co prawda nie bili, ale to popchał jeden drugiego, to szachy mu rozwalił, to przytyki robił „Ty tyćkało! Ty pyćkało!”. I tak w te szachy potrafili rżnąc do 12-stej w nocy nawet. Nie powiem, my z soboty na niedzielę to też graliśmy w szachy, a potem w bridża. Po bridżu za to, rano, szliśmy do Lazurowej na wątróbkę. No przecież nie poszlibyśmy na mszę do cerkwi żeby tam spać, bez przesady.
Hoszko, Sawczak, Kryk, Łebedowycz, Werhun, cała paczka nas była. Ja nigdy nie byłem na żadnej zabawie sylwestrowej, zawsze w bridża graliśmy. Kiedyś właśnie, na Nowy Rok, przynieśliśmy każdy po pół litra Adwokata, to niby tylko 20% ma, ale że nas było pięcioro to po pół litra łebka wychodziło. Lekki, nielekki, ale ajerkoniak. Jeden z nas odleciał, drugi, trzeci… jak Boga kocham, to był ostatni raz kiedy piłem jakieś likiery.
Nadia (na przyuczenie)
Ktoś mi powiedział, że tam nasza dziewucha pracuje w Polnej, „weź się tam nią zainteresuj”. To było przyjęcie do zawodu, po dwóch miesiącach miała dostać przedłużenie umowy, tylko już w kadrach. Widzieliśmy ją też ze Szpakiem, kolegą w cerkwi. Powiedziałem mu wtedy: – Józyk, daj tę dziewczynę mi na przyuczenie. I on dał.
Długo ze sobą nie chodziliśmy bo jak tylko miałem jakąś dziewczynę to i tato i mama od razu wypytywali: „a co to, a kto to, a żenić się będzie, a nie będzie?”. Więc wychodząc z roboty umawialiśmy się żeby pójść od kina, bo pod cerkwią to oficjalnie się nie znaliśmy. Któregoś razu pytam jej, tak po prostu „To będziesz się ze mną żenić, czy nie?”. A że nie protestowała to szybko pokazałem ją rodzicom – to będzie moja żona i koniec. Zamieszkaliśmy w jej domu, dostała go po dziadku. I tak tu żyliśmy i żyjemy, tu się nasze dzieci urodziły i tak dalej.
Teraz się z tego śmieję, ale wtedy mi do śmiechu nie było. Mieliśmy dla siebie jeden pokój i korytarz, a obok w drugim mieszkali lokatorzy. Teściowa, babcia i dziadek za ścianą, w trzecim. U nas dodatkowo pomieszkiwał jeszcze kuzyn, który z Mazur przyjechał. Gdy wyjechał przez moment mieliśmy pokój dla siebie, ale coś mnie podkusiło i kupiłem nowy telewizor. Co prawda dziadki mieli swój, ale był stary. Ja kupiłem nowy, kolorowy, marki Rubin – ogólnie telewizor pierwsza klasa. No i teściowa jak sobie przyszła u nas telewizję oglądać i jak przed tym telewizorem zasiadła, to dopiero gdy program się skończył i hymn grali to ona do siebie wracała.
Beskydy
Chyba jedyny taki zespół w Polsce, prawdziwa ukraińska estrada. Składał się z samych dorosłych, jeździła jako akompaniator profesor Popowska, a kierował wszystkim Siutryk. Przygotowania do występu wyglądały jak w fabryce – miesiąc czasu codziennie była próba, a dopiero potem trasa i koncerty. Jeździliśmy na nie Nyską, taką z siedzeniami po bokach. A trasa po całej Polsce, 40 występów, to dopiero była cudowna sprawa.
Pierwsze Beskydy, czyli ja, Czornyj, Siutryk, Pisulak, siostry Kierkosz, Danka Makar i Marijka Tucka, występowaliśmy w tych białych dresach, czyli uniformach kosmicznych. Mówię wam, jak ludzie byli czegoś takiego spragnieni. W tej wsi pod Człuchowem, co na drzwiach występowaliśmy – to miejscowi dwa świniaki zabili żeby nas ugościć. To było jak wesele, bawiliśmy się tam do białego rana. I tak było wszędzie – ludzie nas przyjmowali jak swoich, nocowaliśmy u nich w domach, jakież oni historie w tym czasie opowiadali.
O! Tutaj jest mapa. Trasa po której lecimy rakietą. To był nasz program koncertowy – kosmiczny lot po różnych regionach Ukrainy. Było Zakarpattia, Bojkowszczyzna, Łemkowszczyzna… wszędzie śpiewaliśmy piosenki z danego regionu. Był też jeden taniec, na Huculszczyźnie. Tego huculskiego tańca nauczył mnie światowej sławy choreograf, taki łysy. Specjalnie za nim jeździłem do Lwowa żeby nauczyć się układu. Dwa tygodnie z nim siedziałem, on pokazywał mi kroki, kazał ćwiczyć, wychodził, za jakiś czas wracał, poprawiał… jak on się nazywał.
Wiem! Wantuch – Myrosław Wantuch[21].
W Przemyślu są dla mnie trzy najważniejsze święta: Jordan[22], Szewczenkowski Koncert i procesja na Pikulice[23] – jestem na nich zawsze. A jeśli mowa o Szewczence – to nie opuściłem żadnego koncertu. Gdy byłem młody w Narodnym Domu codziennie coś się działo: mandoliny, tańce, chór, estrada, teatr – codziennie coś. No i szachy, bridż w sobotę. To wszystko tworzyło przywiązanie do tego miejsca i ludzi. Dlatego ten Dom tak bardzo lubię.
Tak jak już wspominałem, on mnie wychował.

[1] Małanka (ukr. Маланка) – ukraińska tradycyjna zabawa noworoczna.
[2] UTSK – (ukr. Українське суспільно-культурне товариство) Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne.
[3] Klub – potocznie o domiwce, świetlicy UTSK, miejscu spotkań Ukraińców. W Przemyślu od 1956 r. był to Dom Ukraiński, czyli Narodny Dom (ukr. Народний дім/Narodyj Dim).
[4] Polna – Zakład Automatyki POLNA – Polskie przedsiębiorstwo przemysłu elektromaszynowego z siedzibą w Przemyślu.
[5] Hopak – (ukr. Гопак) najbardziej znany, uroczysty ukraiński taniec ludowy, pochodzący z centralnej Ukrainy, ale upowszechniony i rozpoznawalny jako wizytówka kultury ukraińskiej na całym świecie.
[6] Jarosława Popowska (1914-1995) – (ukr. Ярослава Поповська) pianistka, nauczycielka, ukraińska działaczka kulturalna powojennego Przemyśla.
[7] Ewhen Mohyla – (ukr. Євген Могила) choreograf, założyciel znanego w środowisku ukraińskim zespołu pieśni i tańca „Osławiany”.
[8] Osławiany – (ukr. Ослав’яни) zespół pieśni i tańca, założony w 1972 r. we wsi Mokre, która leży nad rzeką Osławą w powiecie sanockim w gminie Zagórz.
[9] Kalników – (ukr. Кальників) wieś w Polsce, gm. Stubno, pow. przemyski, która nie została wysiedlona w ramach akcji „Wisła’. Do dziś wiele mieszkańcy należy do mniejszości ukraińskiej.
[10] Pozdiacz – (ukr. Поздяч) dzisiaj Leszko, wieś w Polsce, gm. Medyka, pow. przemyski, w której udało się uchronić przez wysiedleniem kilka ukraińskich rodzin.
[11] Beskydy – (ukr. Бескиди) wokalny zespół ukraiński działający przy UTSK w Domu Ukraińskim w Przemyślu.
[12] Wołodymyr Pajtasz (1927-2014) – (ukr. Володимир Пайташ) ukraiński działacz społeczny i kulturalny w Przemyślu, zaangażowany w działalność UTSK i greckokatolickiej parafii, dyrygent chórów, zespołów wokalnych, instrumentalnych, kierowników kół teatralnych i wielu innych inicjatyw społecznych.
[13] ukr. І мертвим і живим і ненародженим землякам моїм в Україні і не в Україні моє дружнє посланіє.
[14] Kobzar (ukr. Кобзар) – Nazwa obszernego zbioru twórczości poetyckiej ukraińskiego wieszcza narodowego Tarasa Szewczenki (1814-1861).
[15] ukr. Зведений хор варшавсько-гданський.
[16] Josyp Kuroczko (1911-1968) – (ukr. Йосип Курочко) ukraiński dyrygent chóralny, pedagog.
[17] Jarosław Polański (1930-1994) – (ukr. Ярослав Полянський) ukraiński kompozytor i dyrygent, zasłużony działacz kultury polskiej, członek Towarzystwa Polskich Kompozytorów. Założyciel i długoletni dyrygent ukraińskiego chóru męskiego „Żurawli”.
[18] Żurawli – (ukr. Журавлі, tł. Żurawie) ukraiński chór męski założony w 1972 r. Pełni reprezentacyjną funkcję Związku Ukraińców w Polsce, działa do dziś.
[19] Synia Lentoczka – (ukr. Синя Ленточка, tł. Niebieska Wstążeczka) młodzieżowy ukraiński zespół wokalny.
[20] Bohdan Siutryk – (ukr. Богдан Сютрик) ukraiński działacz społeczno-kulturalny i pracownik UTSK w Przemyślu.
[21] Myroslaw Wantuch (1939-) – (ukr. Мирослав Вантух) ukraiński choreograf, kierownik artystyczny Narodowego Zasłużonego Akademickiego Zespołu Tanecznego Ukrainy im. P. Wiskiego.
[22] Jordan – (ukr. Йордан) Święto Chrztu Pańskiego, jedno z najważniejszych świąt w Kościele Greckokatolickim.
[23] Procesja na Pikulice – tradycyjna, greckokatolicka procesja ulicami Przemyśla na Ukraiński Cmentarz Wojenny w Pikulicach.