Jakby się hepnął… nasermater!
Wspomnienie Pawła Lubowycza, ur. w 1949 r. w Przemyślu
To różne programy były, koncerty, nie koncerty, nie było rozpiski żeby sobie zaplanować co by pooglądać, dopiero później ze Lwowa ktoś wysyłał gazety. Prezenterem był Roman Łemecha i taka kobieta z nim występowała, dość ładna, jak to mówią – tato miał z jej powodu platoniczną miłość do telewizora.
Ja tutaj, w Narodnym Domu jestem od samego początku. Pozwolisz, że zrobię sobie kawę?
Byłem siedmiolatkiem, gdy ojciec po raz pierwszy mnie tu przyprowadził. Weszliśmy do dużego pomieszczenia, tego gdzie teraz jesteśmy. Dzisiaj mówi się na nie „świetlica”. Pamiętam jak słoneczko świeciło, od szyby się jakoś tak ładnie odbijało i błyszczało… a w głębi, naprzeciwko okna siedział przy biurku pan Hołowit, łysawy mężczyzna w średnim wieku. Był on wtedy, na samym początku UTSK, „głową”, czyli przewodniczącym albo sekretarzem.
Potem pamiętam świętego Mikołaja, też o tu, w świetlicy. W tamtym kącie był piec kaflowy, stałem koło niego razem z mamą i bratem Olkiem. Miałem taką skórzaną czapkę-pilotkę. Z drugiej strony zrobione było niewysokie podwyższenie, jakby podium. A dla Mikołaja mój tato robił mitrę z gazety i laskę biskupa. Mieliśmy gdzieś w domu taką drewnianą głowę, formę do robienia kapeluszy. Na tej głowie tato brał gazety, sklejał je ze sobą klejem z mąki i formował mitrę. Pamiętam, że potem musiał ją rozcinać i powiększać, bo była za mała na głowę Mikołaja. Miał też taką książeczkę, w której były listki prawdziwego złota brokatowego. On tym złotem, biorąc je pincetą, powoli, delikatnie, obklejał mitrę. To złoto było bardzo kruche, jak wziąłem je kiedyś w palce to od razu zrobił się z niego proszek. A tato tym złotem brokatowym okleił całą mitrę! Szlachetne kamienie wycinał z kolorowego papieru wyklejankowego, na środku zrobił Matkę Boską albo świętego Mikołaja, nie pamiętam. Na lasce z kolei uformował dwie żmije obrócone do siebie i krzyżyk. Okleił je złotem, a drążek kupił jak do miotły, tylko dłuższy. Ornat dla Mikołaja z kolei pożyczano od stryjka mojej mamy, księdza Krupy.
Przybiegałem tutaj ze szkoły niemal codziennie. Tato już był, a mama przynosiła mu obiad. Miał rozłożone płótno niemal na połowę sali teatralnej i najpierw kładł na nim grunt, podkład, a potem malował dekoracje. Była to scenografia do sztuk, tło takie, zamiast kotary za scenę. Tato był plastycznie uzdolniony, z wykształcenia był pedagogiem, nauczycielem. Chociaż po wojnie nie chciał już uczyć w nowym systemie.
Co malował? Ukraińską wieś, z jakiejś widokówki, albo las z jeziorem do sztuki „Niewolnik”. Ta wieś była bardzo często wykorzystywana. Pasowała i do „Swatania na Gonczarówce”, „Natalki Połtawki” i innych przedstawień, a było ich trochę. Kiedyś z którymś ze Ścibiwołków, z Kazikiem czy z Piotrkiem, potrzebni byliśmy do wcielenia się w role dwóch czeladników. Był tam też krawiec, grał go pan Roj, mężczyzna niziutki, grubiutki, z mocnym tenorem. On w sztuce mówił swój tekst naumyślnie się jąkając, a my zamiast stać przestraszeni, bo on nas tam za coś ganił, to śmialiśmy się do rozpuku. To jego jąkanie nas tak rozśmieszało, że nijak nie mogliśmy utrzymać powagi. Za każdym razem rechotaliśmy się, bez względu na to czy była to próba czy występ. Z tragedii komedię zrobiliśmy, smarkacze.
My w ogóle to rozrabiaki byliśmy, Drymały, Ścibiwołki, my, byliśmy tutaj codziennie. Jak do domiwki człowiek nie poszedł i został w domu, to był jak chory. Moja żona miała tak samo. My jako dzieci z rodzicami mieszkaliśmy na Matejki, więc na Kościuszki, do Narodnego Domu, to akurat tyle co z górki zbiec. Więc co rusz goniliśmy.
Próby, koncerty były… a jak pierwszy telewizor tu wprowadzili to na telewizorze siedzieliśmy – wiadomo, w domu tego jeszcze nie było. Telewizor marki Orion – taka wielka skrzynia, z 50 kilo i mały ekran – pamiętam jak dziś. Postawili go w garderobie, o tu, niedaleko drzwi do świetlicy bo montowali antenę. A ten pan Roj co wspominałem, to był z zawodu ślusarz, pracował w ślusarni na Słowackiego, w bramie był jego warsztat. A tutaj na dachu jest takie zwieńczenie, jakby stożek i na tym stożku był postawiony maszt z anteną na Lwów – wysoką na trzy metry! Pan Roj tak na tej antenie wisiał i montował kabel. Jakby się hepnął to by było, nasermater!
Kabel anteny het ciągnęli za sceną, bo tam najbliżej było, no i w końcu zrobili rozruch. Ustawili obraz – czarno-biały, soczysty, ładny. Akurat w tym czasie była transmisja z lwowskiej telewizji – Madame Butterfly – opera na żywo. Jakie to było cudowne!
A tymi drzwiami do garderoby to byśmy człowieka zabili. To znaczy nie tymi, tych tutaj nie było, te są dorobione, inne były. W każdym razie wtenczas robiono wymianę drzwi. Skrzydło razem z framugą stało oparte o ścianę. A tutaj, centralnie, stał telewizor, już inny, jakiś węgierski zdaje się, trochę większy. Świetlicowym był taki pan Nakoneczny, co twarz miał wypisz wymaluj jak Taras Szewczenko. Łysawy, w sensie wysokie czoło, długie wąsy, oczy jak Szewczenko i brwi… też jak Szewczenko. Pan Nakoneczny siedział sobie przy stoliku, czytał gazetę, a my się bawiliśmy tymi drzwiami – przechodziliśmy sobie przez nie. Nie pamiętam czy ja to byłem czy brat, ale któryś z nas stanął na próg, drzwi się zachwiały i runęły zaraz koło Nakonecznego. Jakby tak siedział bliżej to by w głowę dostał jak nie wiem co. Zdrowo nas poszturchał, nie powiem, za te zbytki.
Telewizor stał na takim wysokim stołku. Potem zamykali go jakąś skrzynką, żeby smarkacze nie kręcili gałkami do regulacji obrazu, kontrastów i jasności. Pan Nakoneczny pilnował nas i telewizora. Tu stały krzesła, siadaliśmy jak w kinie i tak oglądaliśmy. Tylko ukraińska telewizja szła, polskiej jeszcze nie było. To różne programy były, koncerty, nie koncerty, nie było rozpiski żeby sobie zaplanować co by pooglądać, dopiero później ze Lwowa ktoś wysyłał gazety. Prezenterem był Roman Łemecha i taka kobieta z nim występowała, dość ładna, jak to mówią – tato miał z jej powodu platoniczną miłość do telewizora. Jak kiedyś pojechaliśmy do Lwowa to nawet się u niej zatrzymaliśmy. I z tym Łemechą też się widzieliśmy. On miał taką piękną, spokojną barwę głosu, taki baryton i do tego czystą, ukraińską, galicyjską wymowę…
Dobra. Idę do swojej roboty, trzeba zamontować fary nad sceną… co mnie tutaj zagadujesz.