Nie wszyscy polscy Ukraińcy wysiedleni w 1947 r. w ramach operacji „Wisła” wrośli w Ziemię Odzyskaną.

POWERнення
to powroty

Wyczekane i nieproste. Wymarzone przy butelce wina, wymodlone przed figurką Najświętszej Panienki, wymyślone przez teściów, zrealizowane przez zięciów. Za oszczędności życia, za książeczki mieszkaniowe, za kredyty i rodzinne pożyczki. Rach-ciach i na raty – na motorze, pociągiem, Fiacikiem na pace dostawczaka. Z dobytkiem, z dziećmi, kawalerskie, na wariata. Za lepszym klimatem i w gorszy klimat. Do siebie.

Nie wszyscy polscy Ukraińcy wysiedleni w 1947 r. w ramach operacji „Wisła” wrośli w Ziemię Odzyskaną. Niektórzy z nich, mimo niesprzyjających warunków, zdecydowali się wrócić w rodzime strony. Gdy powrót do swojej wsi był niemożliwy, bo stare domy były powtórnie zasiedlone, albo przestały istnieć - był Przemyśl.

Miasto – mit,
w którym ukraińskie
życie kulturalne istniało
od zawsze, do spółki
z polskim i żydowskim.

Przemyśl

Miasto – mit, w którym ukraińskie życie kulturalne istniało od zawsze, do spółki z polskim i żydowskim.

Miasto, w którym kiedyś działały ukraińskie szkoły, gimnazja, seminaria, gdzie była grekokatolicka katedra i prawosławne cerkwie, Ukraiński Dom Ludowy i etnograficzne muzeum.

Miasto, które ucichło po wojnie, na skutek wysiedleń, ucieczek i strachu przed pokazywaniem różnorodności.

Miasto, które przez moment utraciło dawną polifonię, ale odzyskało ją dzięki powrotom.

Kto mówi?

Właściciele wspomnień Archiwum POWERnennia to ci, którzy wrócili. Tutejsi niestrudzeni rekonstruktorzy ukraińskiego świata. Weseli i smutni, cisi, głośni, spokojni, pracowici. Zawsze pełni pasji, naładowani energią płynącą z korzeni. Silni poczuciem przynależności i dopasowania: do miejsca, miasta, perspektywy i krajobrazu.

A kolęd było, od metra!

Czosnek był pokrojony, nie na drobno, ale na takie większe kawałki. Trzeba było go zamoczyć w soli, a potem nacierać sobie nim wszystko: czoło, oczy, nos, buzię, serce – wszystko dla zdrowia. Chociaż serce to po to żeby dobre uczynki tylko robić, usta żeby dobre słowa mówić. Ale stawy to się już nacierało dla zdrowotności, w ogóle to, co kto tam miał i go bolało to sobie czosnkiem nacierał. […]

Czytaj dalej…

Jakby się hepnął… nasermater!

To różne programy były, koncerty, nie koncerty, nie było rozpiski żeby sobie zaplanować co by pooglądać, dopiero później ze Lwowa ktoś wysyłał gazety. Prezenterem był Roman Łemecha i taka kobieta z nim występowała, dość ładna, jak to mówią – tato miał z jej powodu platoniczną miłość do telewizora. […]

Czytaj dalej…

Krasa: portret pamięciowy

Wyliczyłam sobie: żeby wyjechać trzeba mieć ze sto tysięcy. Tyle pieniędzy to ja nawet w banku nie widziałam! Chowałam dwie krowy, dwa byki, jałówkę, no i dwie lub trzy maciory. Miałam wtedy już troje dzieci. Jechałam do Mołtajn, wpłacałam pieniądze na poczcie, a książeczkę PKO chowałam u mamy. […]

Czytaj dalej…

Od rośliny do tkaniny

Wiązkę konopi podrzucało się, uderzało nią o ten grzebień i przeciągało – tak wiele razy. W ten sposób oddzielało się potrzebne włókno od paździerza. Z wyczesanego włókna robiono motki przędziwa, z którego na kołowrotkach przędło się nitkę. Wrzeciono się kręciło, a kobiety brały mniej lub więcej włókien palcami, zależnie od tego, czy nitka miała być cieńsza czy grubsza. […]

Czytaj dalej…

Scena musi być!

Jak to było z tymi dziewczętami? Ja, Sławko, Pawło, Stepan i Michał chodziliśmy wieczorami do restauracji Studenckiej na kawę. I Sławko co na którą pannę spojrzał to stwierdzał – ta jest Ukrainka. Pytaliśmy skąd wie. A on odpowiadał tonem eksperta – że ma dziewczyna rysy ukraińskie. Na taki Sławkowy radar wyłapaliśmy niejedną dziewczynę i do Narodnego Domu zaprowadziliśmy. […]

Czytaj dalej…

Co to za życie bez rzeki?

W sumie mogłem w tej Ameryce zostać, ale bardzo tęskniłem – za synem i za przyrodą. Mieszkałem na Manhattanie, tam były same drapacze chmur, na ulicy nie widać było słońca, nie było naturalnego światła, wszystko było zasłonięte budynkami. Nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Zachciało się wrócić do drzew, do swoich drzew. […]

Czytaj dalej…

Cudo dziwo Zielonka!

Był jeden taki rok, chyba wtedy gdy laliśmy stropy, że spaliśmy w stodole, na sianie, miesiąc czasu. Innym razem syn, będąc w 6-stej klasie podstawówki, w całym domu odbił stare tynki. Znowu kiedyś, gdy byłam w trzeciej ciąży, nie mogłam pojąć – to jak, nie pojedziemy do Przemyśla? Pojedziemy! Pojechaliśmy. Z brzuchem pobiałkowałam cały dom. […]

Czytaj dalej…

Dzwony dla Hrynyka

Na cały Przemyśl zahuczało „Bim-bom! Bim-bom!”. A ludzi morze… i księży i biskupów i Ukraińców i Polaków… i te konie, pomalutku, z nogi na nogę człap, człap… […]

Czytaj dalej…

– Julek, musisz się zgodzić!

Miałem też takie marzenie… w 63-im roku jechałem do ciotki w Ukrainę i zanocowałem u znajomych w Przemyślu. Miałem trochę czasu, rozpuściłem nogi i powędrowałem po mieście. To było lato, po raz pierwszy wszedłem wtedy na Kopiec. I tak popatrzyłem dookoła, na ten zapierający dech w piersiach widok, łzy mi napłynęły do oczu i pomyślałem: Boże, jakie to szczęście, móc mieszkać w takim mieście… nieśmiało pomyślałem też, że i ja chciałbym tu zamieszkać. […]

Czytaj dalej…

Kawaler z Panonią

Ojciec dużo opowiadał o Przemyślu, który znał jeszcze sprzed wojny. No i wiedzieliśmy z Naszego Słowa, że działa tam domiwka UTSK… a ja byłem bardzo aktywny kulturalne! Jeszcze w tej naszej głuchej wsi, przez niecałe dwa lata, potrafiłem z przyjaciółmi wystawić ze trzy przedstawienia. Twórcza energia mnie rozpierała! […]

Czytaj dalej…